Nie mamy zgody co do tego czym ma być obecność Kościoła w szkole. Nie chodzi mi o oficjalne dokumenty, ale o praktyczne rozumienie tych rzeczy przez księży i katechetów.

No właśnie – katechetów? Niektórzy gotowi są obrazić się na taką etykietę. Nazywają siebie nauczycielami religii, mówią, że są od uczenia a nie od katechizowania.

Czego zatem szukamy w szkole? W tej chwili każdy tego, czego chce. Nie każda jednak droga prowadzi do celu. A tym celem jest budowanie Królestwa Bożego. Może się to wydać hasłem na dużym stopniu ogólności, ale dla mnie jest to przydatne kryterium. Jeśli coś pomaga w budowaniu Królestwa, w dziele ewangelizacji to tego szukajmy, pilnujmy, brońmy. Jeśli jest neutralne albo wprost przeszkadza to nie traćmy na to czasu, brońmy się przed tym.

Przed dwudziestu laty

[tekst powstał 5 lat temu] Kościół zgrzeszył optymizmem. Widział w powrocie do szkoły powrót do normalności a wdepnął w niebezpieczną wyprawę misyjną. Misje to zadanie Kościoła – jak najbardziej – trzeba się jednak do tego właściwie przygotować, właściwie to zadanie realizować.

Czy teraźniejszość – sposób przygotowania katechetów, programy, zadania, styl pracy – w pełni odpowiada na wyzwania szkolnej rzeczywistości? Moja odpowiedź brzmi – „nie”. Główny grzech polega na tym, że osobie (celowo nie daję etykiety) posyłanej do szkoły przez Kościół nie mówi się precyzyjnie co ona ma w tej szkole robić. Osoba idąca do szkoły słyszy sprzeczne komunikaty – na początku roku zwołuje się spotkanie KATECHETÓW, następnie każe się być NAUCZYCIELEM RELIGII i daje do ręki PSEUDOKERYGMATYCZNY podręcznik. Niezłe zamieszanie, które budowania Królestwa Bożego nie wspiera.

Chciałbym sformułować kilka postulatów, które mogą pomóc w porządkowaniu spraw. Zapobiegliwie nie będę tego nazywał ani lekcją religii ani katechezą. Będę używał określenia: „to co Kościół robi w szkole”.

Przedstawione poglądy są moimi prywatnymi poglądami.

1. Istotą katechezy są więzi

Śmieszą mnie debaty między katechetykami – co można w szkole a co już nie, co wymaga już parafii a co można jeszcze w szkole. Katecheza nie zależy od miejsca. Może być w kościele i przy kościele, w szkole i pod szkołą, w lesie, w więzieniu, wszędzie. Może być i będzie wszędzie tam, gdzie istnieje jakaś więź między katechizującym a katechizowanym.

Jeśli tej więzi nie będzie to katechezy nie będzie, nawet, gdyby się odbywała w prezbiterium katedry. Dowody? Proszę pytać młodzież spędzaną do kościołów na tzw. „przygotowanie do bierzmowania”.

Dla pikanterii podaję tekst z pewnego forum: „Uhh… Trzymajcie mnie… Byłam w tym przerażającym miejscu, będącym centrum kultu sekty jezusowej… Brrr! Jeszcze mną trzęsie, jak sobie przypomnę „BÓG CIĘ KOCHA!” A bierzmowanie dopiero w maju… Miesiąc dłużej będę zapier***ć na jeb***e msze i jeszcze, ku***a, ich jeb***a mać, na nabożeństwo majowe… ” Tak pisze dziewczynka o nicku Lavenne (kropki moje – zpm).

Ludzie, obudźcie się!

2. Zrozumienie różnic i przyjęcie elastyczności

Nadziwić się nie mogę, że odpowiedzialni za katechezę w Polsce nie widzą lub nie chcą zobaczyć różnic w odbiorcach „tego co Kościół robi w szkole”. Czymś kompletnie innym jest podstawówka w dużym osiedlu wielkiego miasta, gdzie katechetka jest kosmitką dla dzieci i rodziców i podstawówka, gdzie katechetka jest ciocią.

Czymś kompletnie innym jest gimnazjum liczące 1,5 tys. uczniów i gimnazjum liczące 100 uczniów.

Czymś innym jest budowlanka w Koszalinie i Rzeszowie.

Trzeba to zrozumieć i uznać. A konsekwencją tego uznania jest przyjęcie zasady, że nie może istnieć jedna podstawa programowa i jeden program nauczania, i jeden podręcznik. W niektórych przypadkach żaden program nie będzie się nadawał a potrzebne byłyby raczej „zasady baletu na polu minowym” lub „sztuka oswajania poganina z widokiem kościoła”.

Elastyczność to także formalne dopuszczenie, by w niektórych przypadkach zmniejszyć ilość lekcji „tego co Kościół robi w szkole” do jednej godziny a nawet opuszczenie danej szkoły z rytuałem strzepania prochów z sandałów.

3. Ciepła salka i rezygnacja ze szkolnych atrybutów

W budowaniu Królestwa Bożego na terenie szkoły nie widzę potrzeby ocen stawianych w dzienniku, wpisywanych na świadectwie. Tym samym odpuśćmy sobie te wszystkie średnie. Przestańmy śnić o maturze – do czego to potrzebne? Do satysfakcji? Nas interesuje tylko Królestwo Boże.

Jedyną rzeczą konieczną byłoby wzięcie na siebie zasad regulujących bezpieczeństwo – zapewne należałoby sprawdzać obecność. I mieć książeczkę zdrowia.

Ale już nie wpisywać tematów! „To co Kościół robi w szkole” winno być odnotowane w jakimś wewnętrznym dzienniku – tylko do wglądu Kościoła.

Na dobrą sprawę można by wyjść także z grona rady pedagogicznej. Taka sytuacja wcale by nie ograniczyła możliwości pozytywnego oddziaływania „człowieka Kościoła” na nauczycieli i całą instytucję.

Tak naprawdę to powinniśmy oczekiwać od szkoły tylko ciepłej salki. No i tablicy. I nie jest to żadna uzurpacja – szkoła jest własnością obywateli a nie państwa. Pieniądze na szkołę (i pensje) też nie są państwa, ale obywateli. To obywatele decydują jak ma szkoła wyglądać i komu chcą płacić. Nawet w obecnym ustroju naszego państwa szkoły (najczęściej) nie są państwowe, ale samorządowe.

Ciepła salka a w niej autonomia Kościoła! Oczywiście dyrekcja szkoły mogłaby zawsze zajrzeć na zajęcia, ale tylko po to, by zobaczyć, że dzieci są bezpieczne. Nawet do metodyki nie powinna się wtrącać, by „człowiek Kościoła” w szkole był bezpieczny od kolejnych pomysłów urzędników z MEN-u i kuratorium.

4. O uczestnictwie w „tym co Kościół robi w szkole” musi decydować Kościół

Kościół musi odzyskać podmiotowość. Obecna sytuacja, gdy Kościół nie ma możliwości decydowania o tym, kto w szkole chodzi na zajęcia organizowane przez siebie jest sprzeczna z tradycją Kościoła.

Należy zapraszać na zajęcia wszystkich, ale przyjęcie zaproszenia oznaczać musi przyjęcie pewnych zasad. Brak realizacji tych zasad musi się kończyć stanowczym „odejdź”. Błogosławionym dla prowadzącego zajęcia, ale też błogosławionym dla tego, kto go usłyszy.

***

Oto cztery proste zasady, które ustawią właściwie „to co Kościół robi w szkole”.

Wiem, że to rewolucja. Czy ktoś mnie posłucha? Chciałbym!

Jeśli nie, to pozostanie tylko smutne „a nie mówiłem”, wypowiedziane za trzydzieści lat.