Co by było, gdyby nagle w Kościele Polsce przybyło tysiące nowych, wykwalifikowanych pracowników? Teologów z wyższym wykształceniem? Co by było, gdyby w każdej parafii pojawił się jeden, dwóch, może kilku takich pracowników?

Co by było? Nic by nie było! Przecież dokładnie coś takiego przeżyliśmy po roku 1990, roku wejścia katechezy do szkół. Owszem – i liczby, i jakość wykształcenia rozłożyły się na kilka dobrych lat, ale w porównaniu z całą historią Kościoła była to chwila.

Czy ta chwila coś zmieniła? Uważam, że nic. Powiem więcej może zaszkodziła.

Powstała wielka armia katechetów. Należało się spodziewać jakiegoś radykalnego zwrotu, wyraźnego przychylenia szali w duchowej walce, zatamowania procesów laicyzacji. Nic takiego nie nastąpiło.

Dlaczego? Armia musi mieć jeszcze przywódców, kaprali, sierżantów, oficerów i generałów. Musi mieć przywódców, którzy wiedzą czego chcą (generałowie), troszczą się o wojsko i prowadzą je (oficerowie) i tak samo nadstawiają głowy (reszta).

Czy takich przywódców dla katechetów można rozpoznać w dzisiejszym Kościele? W biskupach, wydziałach katechetycznych, proboszczach, księżach pracującym w szkołach? Na pewno można znaleźć i podać dobre przykłady, ale chodzi o ogólny klimat i dominantę. Dam głowę, że bardzo tu marnie.

A co dzieje się z armią bez przywódców, pozostawioną samopas? Rozpręża się, rozłazi, bywa, że obraca się przeciw tym, którym powinna służyć. Wielu porzuca służbę, wielu staje się zwykłymi najemnikami. Inni, w pojedynkę toczą jakiś szaleńczy partyzancki bój.

Czy w takim systemie można wygrać duchową walkę o młodzież i dzieci? Czy można skutecznie katechizować, gdy największym problemem przed jakim stają katecheci w swojej pracy to ich „rodzony proboszcz”[1]? Jak się idzie na wojnę nie wystarczy „huraoptymizm”, jak się bierzemy do roboty trzeba mieć jakąś koncepcję. „Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu?” (Łk 14,28-31)

Moim największym problemem, gdy ruszam do szkoły jest to, że jestem sam. Nie mam nikogo, kto poda mi wizję. Nie mam sprawnej broni i amunicji (podręczniki i pomoce), nikt mnie nie osłania, nikt nie opatrzy mi ran, gdy padnę.

I chyba tak naprawdę nikomu nie jestem potrzebny. Jesteś to jesteś, a jak cię nie ma…

————————————————————————–

[1] W internetowej ankiecie Katechety na pytanie o największe trudności w pracy katechety (dzieci, rodzice, dyrekcja, proboszcz) zdecydowanie zwyciężył proboszcz (46%).