Pracuję z wieloma katechetami, znam wielu katechetów. Obserwuję ich zachowania, relacje z uczniami, ale też przyglądam się ich duchowości. Jest różnie. Jedni, odnoszę wrażenie są bardziej rozmodleni i wiara w Boga ma dla nich ogromne znaczenie, inni mniej, a jeszcze inni… jeszcze mniej. Rozpoczął się czas Wielkiego Postu – może warto, w tym zabieganiu o głoszenie Dobrej Nowiny, nauczaniu i nawracaniu naszych uczniów – przyjrzeć się swoim relacjom z Panem Bogiem, zatrzymać się nad swoją modlitwą i sakramentalnym życiem. Pewnie wielu z nas podejmie się wielkopostnych postanowień, może nawet umartwień – i bardzo dobrze, tylko w tym wszystkim, żebyśmy pamiętali – Komu ma to służyć i Komu ja mam służyć. W każdy piątek Wielkiego Postu zapraszam do naszych blogowych refleksji, które tym razem nie będą służyły naszej katechetycznej pracy w szkole, ale refleksji nad swoją relacją z Panem Bogiem – bowiem Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli.

Odwołam się do wypadku, którym wciąż jeszcze żyje płocki Kościół. Wstrząśnięci tragedią – przeżywali bliscy, rodzina, współsiostry, uczniowie, kapłani w parafiach, koledzy i koleżanki. Siostra Edyta i s. Teresa – służki, jadąc do Koszalina – zginęły w wypadku drogowym. Ktoś wyprzedzał, ktoś nie zdążył i stało się. Było tuż po godz. 15.00 – odmawiały Koronkę do Miłosierdzia Bożego – w chwili wypadku, na kolanach siostry Teresy, policjanci znaleźli różaniec. Jedna miała 43 lata, druga o 3 starsza. Jechały na wypoczynek, bo w szkole ferie. Na drodze pod Koszalinem Oblubienic wyszedł im na spotkanie z tajemnicą Miłosierdzia! – mówił ks. Wojciech Helak w kazaniu na pogrzebie, który odbył się w poniedziałek 27 lutego o godz. 15.00 w płockiej katedrze. Tłumy wiernych w ciszy spoglądały na trumny Sióstr, które jeszcze tydzień wcześniej spotykali w swoim kościele parafialnym – w Skępem i w Żurominie, gdzie posługiwały. Młodzi ludzie, którzy przyszli pożegnać swoje siostry katechetki. Smutne a zarazem piękne. Służba Bogu i ludziom. Modlitwa do ostatniego tchnienia.

Jak co dzień, modliły się powtarzając: Jezu, ufam Tobie. Nie spodziewały się, że to już, że to dziś, że to teraz.

I nikt z nas się nie spodziewa. Wróciliśmy dziś ze swoich szkół, cały dzień zajęć, katecheza – może z maluchami, może młodzieżą. Może było nam dziś ciężko, może z trudem przychodziło cokolwiek. Każdą katechezę pewnie rozpoczynaliśmy modlitwą – i pięknie. Tylko, na ile tak naprawdę się modliliśmy?

Popołudniem pewnie Droga krzyżowa – może nawet z czytaniem rozważań, może asekuracją dzieci, kto po kim i kiedy. I znów niby modlitwa – tylko pytanie – na ile się modliliśmy?

Po nabożeństwie jeszcze Msza święta. Pięknie. Zmęczenie robi swoje, ale dobrze, że nam się chce! Czytanie, Ewangelia – dziś pierwszy piątek miesiąca – może nawet spowiedź. Pięknie. I adoracja Najświętszego Sakramentu – po całym dniu ciężko się skupić, modlić, człowiek ogarnia już wszystko myślą, Pan Bóg wie.

I wieczór, chwila oddechu. Mąż, dzieci, sprzątanie, pranie, może jeszcze jakieś niedokończone zadania. I koniec dnia – a na koniec: modlitwa.

Kiedy się modlisz oddycha w Tobie Bóg. I nie zawsze tak jest, że „czujesz to”, że przychodzi z łatwością i radością – mimo to: módl się. Każdego dnia bierz do ręki różaniec, chociaż kawałek, chociaż dziesiątkę – ale pomódl się. Mamy swoje ulubione modlitwy i bardzo dobrze, ale nie zatrzymujmy się – próbujmy czegoś więcej, czegoś nowego a jeśli już stajesz na skraju wyczerpania – wystarczy tylko westchnienie, ale płynące z głębi serca.

Czy to nie jest czasem tak, że my niby się modlimy, ale sercem jesteśmy daleko od Boga? Niby wypowiadamy wyuczone modlitwy – a tak naprawdę daleko jesteśmy od ich realizacji. Czy to czasem nie jest tak, że niby się modlimy a Pan Bóg wydaje się jakiś daleki, nieosiągalny. Czy to czasem nie jest tak, że tak naprawdę to wcale nie czujemy, że Jezus jest naszym Przyjacielem. Ot jest, albo … i nie ma…

My katecheci i księża, cóż – jeszcze bardziej jesteśmy narażeni na tego typu pokusy, popadamy może w rutynę, a tak naprawdę, nawet stojąc przy ołtarzu, czy mówiąc o Bogu na katechezie – dalecy jesteśmy od Niego.

Jak się odnaleźć? Jak spotkać Boga? Jak poczuć, że On prawdziwie jest blisko mnie? Na żadne z tych pytań nie umiem odpowiedzieć, wiem jednak jedno, że WARTO! Bo człowiek nigdy nie jest tak wielki, jak wtedy, kiedy klęczy przed Bogiem. I, chociaż czasem ciężko, i w głowie różne myśli – po prostu się módl. Dzień w dzień. Systematycznie, tak jak potrafisz, tyle ile masz czasu, gdziekolwiek jesteś.

I dziś, siądź sobie w chwili ciszy, zrób sobie ulubioną herbatę lub kawę, jeśli lubisz – popatrz w okno, wycisz się i tak po prostu, z serca porozmawiaj z Nim, jak Przyjaciel z Przyjacielem. O tym, co właśnie czujesz. O tym, czego pragniesz? O tym, czego Ci potrzeba. O tym, jak Ci czasem ciężko, jak trudno być. Wyobraź sobie, że Jezus siedzi obok Ciebie i słucha. Możesz nawet postawić dla Niego krzesło – niech siądzie, niech rozgości się w Twoim domu i w Twoim sercu.

s. Edyta i s. Teresa – też zapewne przeżywały różne stany, może nawet i wątpliwości, i niesprawiedliwość i może lęki – jak każdy i każda z nas, jednak miały tę łaskę, że nie tylko odeszły pojednane (przed wyjazdem w drogę uczestniczyły w Eucharystii, przyjęły Komunię świętą, a s. Edyta przystąpiła też do sakramentu pokuty – wspominają współsiostry), ale w Dzień Pański, w godzinie Miłosierdzia i w czasie modlitwy. Dziś zapewne cieszą się radością Nieba, o którym tyle opowiadały swoim dzieciakom, cieszą się spotkaniem z Bogiem, którego my wciąż znamy tylko z Pisma. Po Ich Mszy św. żałobnej, tuż po godzinie 17.00, kiedy wierni wpatrzeni w niesione trumny w ciszy wychodzili z Katedry – nad Wisłą zachodziło właśnie słońce – padało na twarze żałobników, jakby chciało coś powiedzieć, jakby chciało każdemu z osobna zostawić swój promyk nadziei, jakby Bóg chciał przez to pokazać piękne zakończenie ich życia i ziemskiej pielgrzymki, a nam – zostawić lekcję wiary. Niech orędują za nami, a my – nie ustawajmy w modlitwie, niech będzie dla nas, jak oddech – bez którego nie umiemy żyć…